Tego kwiatu jest pół światu podobno Ja zaraz w kwiecie lotosu będę rozwijał siódmą czakrę Utrzymuje swoje własne "ja" w ryzach Porządek, subordynacja, rygor i coś jeszcze Czy to przypadkiem nie jest dziwne? Trywialny hedonizm i mudra? mi to na rękę Moje cztery szlachetne prawdy Wypisano mi na czole tego kwiatu jest pół światu; pierdolenie o Szopenie; każdy sobie rzepkę skrobie; Oldest pages ordered by last edit: gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść; pan na zagrodzie równy wojewodzie; co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie; talon na balon; opowieści dziwnej treści; łeb jak sklep; nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka Człowiek był mądry, ale poszedł do szkoły! /Mamba. See more of Tego kwiatu to pół światu , a trzy czwarte chuja warte on Facebook Gimnazjum zmienia człowieka. See more of Tego kwiatu to pół światu , a trzy czwarte chuja warte on Facebook Jak to, pół światu tego kwiatu? kiedy inwestujemy w kogoś całą naszą emocję, oznacza to, że założyliśmy, że ten osobnik będzie wypełniał owo pozostałe pół świata, którego Szukamy admina pilne jak chcesz pisz na priv ;) See more of Tego kwiatu to pół światu , a trzy czwarte chuja warte on Facebook Ach, Jutro piateczek ♥ /Patt. See more of Tego kwiatu to pół światu , a trzy czwarte chuja warte on Facebook Tego kwiatu to pół światu , a trzy czwarte chuja warte. November 3, 2013 · Warsaw, Poland · Wypierdalać z tymi żyrafami . Wyniki wyszukiwania frazy: pół twarzy - myśli. Strona 10 z 158. Wyniki wyszukiwania frazy: pół twarzy - myśli. Kilka gramów uśmiechu, trzy centymetry Przykładowe przetłumaczone zdanie: Tego kwiatu jest pół światu. ↔ There's other girls out there, brother. tego kwiatu jest pół światu. jest wielu ludzi dookoła, znajdziesz jeszcze kogoś dla siebie (mówione zwykle na pocieszenie komuś, kto dostał kosza) + Dodaj tłumaczenie. X33Iq. 18+ Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach Zdradzany mężczyzna w akcie desperacji. © 2007-2022. Portal nie ponosi odpowiedzialności za treść materiałów i komentarzy zamieszczonych przez użytkowników jest przeznaczony wyłącznie dla użytkowników pełnoletnich. Musisz mieć ukończone 18 lat aby korzystać z • FAQ • Kontakt • Reklama • Polityka prywatności • Polityka plików cookies Ostatnio widzę na Piekielnych coraz więcej historii z najbliższego otoczenia ludzkiego - moja zasili tenże wątek łącząc go z równie popularnym "współlokatorskim". Będzie o tym, że prawdziwych przyjaciół sprawdza... nasze szczęście. W lutym tego roku moje Życiowe Szczęście, o poznaniu którego traktowała moja poprzednia historia, znalazło pracę i przeprowadziło się do Polski z Włoch. Jako, że on miał na głowie przeprowadzkę ja wzięłam na siebie znalezienie nam lokum. Początkowo chcieliśmy wynająć kawalerkę, ale nic co byłoby w naszym zasięgu cenowym nie nadawało się do zamieszkania przez ludzi (a i trzodzie hodowlanej nie życzyłabym tam mieszkać...) lub miało właścicieli, od których na kilometr czuć było problemy (materiał na co najmniej kilka historii). Ostatecznie z pomocą przyszła mi przyjaciółka wynajmująca 4-pokojowe mieszkanie studenckie, z którego akurat wyprowadziły się dwie dziewczyny zostawiając duży pokój do wynajęcia. Jako tymczasowe takie rozwiązanie uznaliśmy za niezłe i po małym przemeblowaniu, nasze pierwsze gniazdko nadawało się do praktykowania codziennej idylli. Lokalizacja super, czynsz rozsądny, a mieszkanie jak na "studenckie" o zadziwiająco wysokim standardzie. Nic, tylko skakać z radości? Jak się okazało - nic bardziej mylnego. Z przyjaciółką znałyśmy się od stu lat, uważałam ją za jedną z najbliższych mi osób. Niestety nasze wprowadzenie się nastąpiło krótko po tym jak zostawił ją chłopak, z którym była dosyć długo (parę lat). Przybrała postawę typową dla porzuconych i rozczarowanych związkiem dziewczyn, a mianowicie "wszyscy faceci są beznadziejni/tacy sami/do dupy" (tekst "tego kwiatu to pół światu, a trzy czwarte ch*ja warte" wywoływał u mnie już mdłości). Tym samym z zachwyconej moim związkiem z F. i kibicującej nam z całych sił, stała się ciocią "dobra rada" kładącą mi do głowy, że on mnie i tak rzuci/zdradzi/skrzywdzi w inny sposób i lepiej, żebym go zostawiła póki czas. Oczywiście nie brałam tego do siebie, rozumiałam, że złamane serce robi z ludźmi dziwne rzeczy. Cóż, jej chyba odebrało rozum, jak się okazało wkrótce... Mianowicie, S. do mojego narzeczonego zaczęła się dosłownie kleić od pierwszych dni wspólnego mieszkania. Odkąd ją znam, była raczej "niedotykalska" (tj. nie lubiła się przytulać, obcałowywać itp z ludźmi, których nie znała mega dobrze), a tu zmiana o 180%. Z F. nie umiała pogadać normalnie bez trzymania mu ręki na ramieniu/plecach/szyi, każde powitanie - milion buziaków w policzki. Mnie i jego to zdziwiło co najmniej, ale nie protestowaliśmy myśląc, że może przeszła wewnętrzną zmianę osiągnąwszy równowagę zen po rozstaniu. S. jednak zaczęła ostro przeginać. F. siedzi przy stole w kuchni - ona podbiega i masuje mu ramiona, na imprezie "dla żartu" siada mu na kolanach i zarzuca ręce na szyję, F. leży na kanapie w saloniku - ona próbuje się mościć obok. F. szlag jasny trafiał za każdym razem i mówił, że sobie nie życzy, żeby się uspokoiła, bo to trochę dziwne i żenujące. Nasi wspólni znajomi też robili wielkie oczy i pytali, co jej odbiło, bo ewidentnie smali cholewy do mojego faceta, a przecież taka najlepsza przyjaciółka... Zmieniła taktykę na chodzenie po domu w wyzywających ciuszkach albo samej bieliźnie/ręczniku - nie przyniosło żadnego efektu poza moim, F. i pozostałych współlokatorów zażenowaniem (w tym jeden chłopak i jedna para - do żadnego z facetów nie była ustosunkowana tak "przyjaźnie", jak do mojego). Zwróciłam jej uwagę - nie widziała problemu, jeszcze się oburzyła, że skoro ze mnie taka niewyzwolona cnotka, to nie znaczy, że z niej też! (sic!). W końcu, zaczęła symulować choroby i prosić F. żeby się zaopiekował, posiedział z nią. Nagle zaczęła bać się wiatru, który czasem ładnie huczał dzięki naszym starym oknom, co zaowocowało wskoczeniem F. pod kołdrę, kiedy ten się położył spać, a ja jeszcze siedziałam nad książką w salonie. Wtedy mało nie doszło do rękoczynów. wybuchła karczemna awantura (popis polszczyzny F. że mi szczęka opadła). W trakcie tejże usłyszałam, że to nie fair, żeby taka kulawa pokraka jak ja (chodzę o kuli, na szczęście już niedługo...) miała faceta, kiedy taka superlaska jak ona cierpiała posuchę na tym polu. Ponadto, że na pewno mnie zdradzi, że jest ze mną dla obywatelstwa (co?!), że z takim Włochem to nigdy nic nie wiadomo, a on to w ogóle taki jakiś wybrakowany, bo nawet go dotknąć nie można (tiaaa, bo powszechnie wiadomo, że Włoch nie jest sobą jak nie pomaca każdego, kto się mu znajdzie w zasięgu wzroku). Nasłuchałam się jeszcze sporo kwiatków, całą noc przepłakałam z wściekłości chociaż moje Życiowe Szczęście, nie bez racji do rana twierdziło, że nie warto, bo widać to nigdy nie była moja przyjaciółka. Rano zapadła decyzja, że się wyprowadzamy. Przygarnęli nas na dwa tygodnie moi rodzice, w tym czasie nam się udało znaleźć wymarzone mieszkanko. Piekielna "przyjaciółeczka" została z pustym pokojem, za który zapłaciliśmy połowę czynszu (za połowę miesiąca) i opinią taką, że do końca umowy (jeszcze 3 miesiące) musiała mieszkać i utrzymywać mieszkanie sama, bo pozostali współlokatorzy nie mieli dłużej ochoty mieszkać z nią, ani tym bardziej płacić wyższego czynszu. Jakoś nikt z nich się na nas nie obraził... wszędzie dobrze ale na własnym najlepiej.